Znowu o socjalistach (pobożnych)
Jak w ubiegłym tygodniu, postaraliśmy się dziś o (quasi-)niedzielny temat. Prosimy nie bić, lecz znowu coś nas podkusiło i musieliśmy wspomnieć socjalizm… Ale spokojnie: oczywiście wyłącznie w kontekście badań nad językiem współczesnej (i nie tylko) publicystyki.
Na początek pytanie: czy katolicyzm da się pogodzić z lewicowością? Jedni twierdzą, że nie, wskazując, iż Biblia nie zawiera treści propagujących tę ideologię. Inni z kolei uważają Chrystusa za pierwszego socjalistę. Nie wdając się w te dywagacje, pragniemy zwrócić uwagę, że na polskiej scenie politycznej od początku lat dziewięćdziesiątych mianem katolewicy określano katolików o poglądach lewicowych:

Czyżby wraz z upływem pierwszej dekady dwudziestego pierwszego wieku katolewica znalazła się w niebycie? Nie wydaje nam się…
Już na początku tego samego dziesięciolecia popularność zaczęli zyskiwać pobożni socjaliści:

Trudno zresztą mówić tutaj o zajmowaniu miejsca, bo pobożni socjaliści istnieli już gdzieniegdzie na początku dwudziestego wieku…

Wzbudzali wtedy niemałą sensację, lecz okazuje się, że bardzo często to właśnie oni wiedzieli, jakimi bodźcami skutecznie oddziaływać na masy ludzkie:

Fakt, że historycznie przedstawiciele ruchów socjalnych w skali globalnej byli raczej a(nty)religijni, a konserwatywna część społeczeństwa identyfikująca się z Kościołem podejrzliwie patrzyła na postępowych — częstokroć rewolucyjnych — socjalistów, powodował wielkie zdziwienie, gdy słyszało się o takich hybrydach. Chyba zdziwienie to przetrwało do naszych czasów, czemu daje wyraz tytułowy ironiczny frazem.