Nadzczłowiek w służbie kapitalizmu
Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że współczesny konsument kultury popularnej (zwłaszcza, jeżeli można mu przypisać wachlarz zainteresowań właściwy nerdom lub geekom) jest człowiekiem przynajmniej w podstawowym stopniu obeznanym z medium komiksu. Te liczące sobie ponad sto lat sekwencyjne historie obrazkowe, traktowane początkowo (razem z tzw. pulp fiction) jako jeden z najbardziej trywialnych i błahych elementów kultury, na przestrzeni ostatnich lat przejęły, wraz z przeniknięciem do scenariuszy wielkich studiów filmowych, funkcję koła zamachowego współczesnego Hollywood. Jeżeli dodamy do tego liczne seriale, powstające na licencji Marvel Comics lub DC Comics, gry komputerowe oraz wszelkiej maści gadżety… Krótko mówiąc, superbohater superbohatera pogania.
Chociaż badanie kulturowego funkcjonowania „superbohaterstwa” nieodłącznie związane jest z wyprawami w odległą przeszłość (mitologiczne postacie herosów, baśniowi bohaterowie obdarzeni unikalnymi mocami, nietzscheańska figura nadczłowieka itp.), superbohaterstwo w popkulturze znalazło swoje najwdzięczniejsze odbicie w amerykańskim komiksie, gdzie przedrostkiem super- obdarzano zarówno postacie (Superman) jak i sam typ bohatera („superhero”).
Stąd nie dziwi, że pojęcie to, wypracowane za Oceanem w międzywojniu, nie przyjęło się w powojennej, podatnej na wpływ ideologii komunistycznej, polszczyźnie. Komiksy, łączone w latach stalinowskich z amerykańskim kapitalizmem i imperializmem, stanowiły w oczach cenzury jego szczególnie niebezpieczną emanację. Nieprzypadkowo w artykule, który ukazał się na łamach „Dziennika Polskiego” 18 lutego 1949 roku, „Comics” znaczą tyle samo co „drukowana trucizna”, zaś Superman stanowi kolejne, ponure wcielenie „nadczłowieka”.
